Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agnieszka Skrzypulec: Jesteśmy z Jolą ambasadorkami żeglarstwa [ZDJĘCIA]

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Agnieszka Skrzypulec (z prawej)  i Jolanta Ogar Hill
Agnieszka Skrzypulec (z prawej) i Jolanta Ogar Hill Pawel Relikowski / Polska Press
Teraz czuję się spełnionym sportowcem. Poświęciłam na sport 24 lata i choć czasami były wątpliwości, to czułam, że mam coś do zrobienia i moja historia może się tak skończyć – mówi Agnieszka Skrzypulec, srebrna medalistka olimpijska z Tokio.

Agnieszka Skrzypulec z SEJK Pogoni Szczecin w Tokio została wicemistrzynią olimpijską w żeglarskiej Klasie 470. Pływała w łódce razem z Jolantą Ogar Hill (Toruń). O podziale medali rozstrzygnął ostatni wyścig. Przed nim Polki były trzecie w klasyfikacji. Złoto było „zarezerwowane” dla Brytyjek Hannah Mills i Eilidh McIntyre, ale w zasięgu były Francuzki Camille Lecointre i Aloise Retornaz.

Wyścig medalowy tak się ułożył, że Skrzypulec z Ogar dopiero na ostatnich metrach wyprzedziły Brytyjki i na metę wpłynęły dwie pozycje wyżej niż Francuzki. To zapewniło im srebrne medale.

Pierwsze wyścigi w Japonii odbywały się Enoshimie, kolejne w Zushi. To mogło mieć wpływ na wyniki?
Agnieszka Skrzypulec: Olimpijska zatoka była duża, klas i uczestników bardzo dużo, więc organizatorzy musieli wykorzystać różne akweny. I faktycznie wygrałyśmy pierwsze dwa wyścigi w Enoshimie, która była najbliżej brzegu. Poza Enoshimą były też Yokohama, Fukisawa, a my pływałyśmy na Zushi. Przy kierunku wiatru, z którym miałyśmy do czynienia w trakcie igrzysk, to trasy były do siebie generalnie podobne. Wiatr wiał z oceanu, a zazwyczaj na imprezach największą różnicę robi wiatr od brzegu. Każda dolinka na brzegu, każde drzewo ma wpływ na jak ten wiatr się zachowuje. Pod względem wiatru – warunki były więc podobne, ale inne były prądy i one inaczej się zachowywały na Enoshimie, a inaczej w Zushi. Miałyśmy problemy z oceną i obserwacją. Inna sprawa – na Enoshimie walczyłyśmy blisko brzegu i tam była bardzo niewygodna fala, bo szła z oceanu, odbijała się od falochronu i jakby nakładała się na siebie. Wielu zawodników sobie z tym nie radzio, a my z Jolą czułyśmy się komfortowo. Dlatego na Enoshimie lepiej nam się pływało.

Byłyście złe, jak zmieniano Wam trasy?
Nie przywiązywałyśmy się do wyborów organizatorów, bo takie zmiany dotyczyły też innych klas. Im też z dnia na dzień zmieniano trasy, więc w końcu nas to też musiało spotkać. Za to jeszcze przed regatami – jak poznałyśmy trasy – to byłyśmy zaskoczone, że będziemy pływać tak blisko brzegu. Wcześniej rywalizowaliśmy w morzu, a tu mieliśmy zaplanowane trzy dni na Enoshimie. Miałam obawy, czy w krótkim czasie przyzwyczaimy się do takich warunków. Okazało się, że to był dla nas najbardziej komfortowy akwen. Dodam, że przed każdym wyścigiem tak samo się przygotowywałyśmy. Wygląda to tak, że na 10 minut przed startem spotykałyśmy się z trenerem na wodzie, szybko analizowaliśmy warunki, starałyśmy się ustalić trzy priorytety na wyścig. W 8 przypadkach podejmowaliśmy dobre decyzje, w 2 - nie. Ale i po tych nieudanych wiedziałyśmy, że nic specjalnego się nie wydarzyło i unikałyśmy niepotrzebnych nerwów.

Gdy wiosną rozmawialiśmy to wspominała Pani, że w igrzyskach musicie być agresywniejsze na wodzie. Czy przed zawodami w Japonii czułyście w sobie moc czy bardziej niepewność, jak to będzie wyglądało?
Pod koniec maja poczułam, że doszłyśmy do jakiegoś punktu przełomowego. Było to podczas zgrupowania w Santander. Ścigałyśmy się m.in. z załogami męskimi i zaczęłyśmy wygrywać przy silniejszym wietrze. Generalnie się to nie zdarza, bo mężczyźni mają więcej wagi, są silniejsi, osiągają większe prędkości dzięki załogantowi za burtą. Ale wtedy poczułam, że mam swobodę w pływaniu, że dobrze czuję wiatr i jak złapiemy dobry szkwał to wyciskamy z Jolą maksa. Przy słabszych wiatrach też nam dobrze szło. To było w zasadzie ostatnie zgrupowanie przed igrzyskami więc dobry prognostyk. Ostatni miesiąc spędziłyśmy na zgrupowaniu we Francji i tam też robiłyśmy postępy, aż w końcu zaczęłyśmy wygrywać wyścigi. Przed wylotem na igrzyska w mediach społecznościowych napisałam, że mamy papiery na walkę o medal. Czułam, że jesteśmy na to gotowe. Pytanie jednak brzmiało: czy wybraliśmy odpowiedni sprzęt? To ciekawostka, bo w igrzyskach startowałyśmy na sprzęcie na którym prawie dwa lata temu pływaliśmy w zawodach przedolimpijskich. Tam byłyśmy trzecie i ten sprzęt spakowałyśmy do kontenera [stał w gdańskim porcie] i miałyśmy po pół roku wyciągnąć go na igrzyska. Ale przed pandemię przed półtora roku pływałyśmy w Europie na zupełnie innym sprzęcie. Miałyśmy więc wątpliwości, co do sprzętu, ale pierwsze treningi w Japonii pokazały, że jesteśmy bardzo szybkie. Skoro sprzęt był ok, to wszystko zależało od nas, od naszego doświadczenia wypracowanego przez lata.

Która z Was przeklęła po pierwszym dniu i powiedziała, że jest aż za dobrze?
- Żadna (śmiech). Tyle lat mamy, tyle doświadczenia, że po prostu wykorzystałyśmy nasz dzień. Super, że wygrałyśmy, ale - mówiłyśmy sobie – przed nami jeszcze osiem wyścigów. Pierwszego dnia trener też do nas podpłynął i krzyknął „show must go on” – co odnosiło się do nazwy naszej łódki, którą tak nazwałyśmy w 2018 r. Trzeba było się cieszyć z tego małego sukcesu, a radość była nawet większa, bo wiedziałyśmy, że akurat była transmisja telewizyjna i rodzina go oglądała. Ale powiem szczerze – ja wyników kolejnych dni nie sprawdzałam aż do wyścigu medalowego. Nie chciałam sobie tym zaprzątać głowy. Analizowanie wyników nie jest potrzebne, trzeba skupić się na sobie i dobrym pływaniu.

Dobra, dobra. Nie wierzę, że nie było gorączkowych analiz – kto goni, kto ucieka.
Przed 9. i 10. wyścigiem zapytałam się trenera, które łódki są blisko nas, a więc jakby się dobrze wyścigi potoczyły, to na kogo zwrócić uwagę, by szybciej zapewnić sobie medal. I co? Od startu było źle i nasze rozważania można było wrzucić do śmietnika.

Kto z Was miał największą rolę przed wyścigiem medalowym? Podium było blisko, ale chętnych do medali było więcej. A gdyby nie było medalu – byłby dół, smutek...
Rozmawiałam ze Szwajcarkami, które wygrały wyścig medalowy i wskoczyły na 4. pozycję. Były bardzo szczęśliwe. A gdybyśmy to my były 4. - to byłby niedosyt. Znałyśmy sytuację i przed decydującym wyścigiem dużo czasu poświęciłyśmy na analizę różnych scenariuszy. Myślałyśmy, przede wszystkim o tym, jak będą pływać Brytyjki i Francuzki. Ustaliliśmy, że skupimy się na tym, by w pierwszej części wyścigu popłynąć w tzw. czystym wietrze, maksymalnie wykorzystać warunki, a ja miałam się skupić na swobodzie i czuciu wiatru. Miałyśmy nie patrzeć do tyłu, na rywalki, ale złapać swój rytm. Wiedziałyśmy, że 5. pozycja w wyścigu da nam medal i głównie myślałyśmy o brązowym medalu. W momencie, gdy widziałam, że najmocniej nam zagrażające Słowenki płyną z tyłu, to krzyknęłam do Joli „nie odpuszczamy do końca”. Wiedziałam, że przed nami są trzy osady i straty są niewielkie. Niesamowite, że na ostatnich metrach wywalczyłyśmy srebro.

Kosztem Francuzek, które od razu po wyścigu zgłosiły protest. To był najbardziej nerwowy kwadrans?
To było straszne przeżycie. Sędziowie dali nam znać, że jest protest i mamy zostać na wodzie. Bez konkretów, więc myślałam, że to przeciwko nam. Nie mogłyśmy się cieszyć z sukcesu, bo nie wiedziałyśmy, czy będzie ten medal czy jednak dyskwalifikacja. Wokół nas wszyscy się cieszyli, szampany czekały, a my w nerwach. To było przykre doświadczenie, był żal do Francuzek, bo odebrały nam najlepsze momenty podczas zawodów. Nie tylko nas to dotknęło, bo spojrzałam na Brytyjki, które też były zapłakane. Boże, co tam się działo… W naszej flocie znamy się bardzo dobrze, przyjaźnimy się, więc ja z życzliwości chciałam pogratulować im złota, a one były rozhisteryzowane. Ktoś doszukał się informacji, że to był protest „na Brytyjki” i dotyczył tzw. drużynowego pływania. Powód był niedorzeczny, takie protesty nie zdarzają się w regatach. Emocje wzięły górę w ekipie Francji. Szkoda, trzeba umieć przegrać z klasą. Brytyjki zapłakane wchodziły na podium, a my złe. Budowane latami zaufanie do Francuzek zostało mocno podkopane.

Z Francuzkami dużo czasu spędzałyście w okresie przygotowań. Jak to teraz wygląda? Zakomunikowały Wam, że współpracy już nie będzie czy jednak starają się jakoś załagodzić sytuację?
Po ostatecznym werdykcie jury dziewczyny powiedziały, że zgadzają się z sędziami. Później wróciłyśmy w swoje strony, a kilka dni temu wysłały mam wiadomość z gratulacjami, podziękowaniami za lata wspólnych treningów. Umówiłyśmy się, że przy najbliższej okazji spotykamy się na kolacji. To nie była załoga pierwsza z wielu, bo nasza przyjaźń była większa, razem spędzałyśmy np. wakacje. Byłyśmy zżyte, dzieliliśmy się wiedzą i doświadczeniem i chyba to zaprocentowało tym, że mamy medale.

Czy po tym sukcesie w Pani życiu jest już radośniej, piękniej? Co się zmieniło u Agnieszki Skrzypulec?
Prywatnie – nic. Wciąż mam tych samym przyjaciół wokół siebie. Ale teraz czuję się spełnionym sportowcem. Poświęciłam na sport 24 lata i choć czasami były wątpliwości, to czułam, że mam coś do zrobienia i moja historia może się tak skończyć. Rok temu – po wypadku na rowerze – prawie straciłam nadzieję, ale miałam wokół siebie osoby, które mi mówiły, że dużo jest sportowców, którzy wracają po kontuzjach i osiągają sukcesy. Słuchałam i pytałam, czy to będę ja? Ta droga dramatycznie się wtedy wydłużyła, ale może te stresy, które pokonałyśmy przez ten rok z Jolą, to też dały sukces i fakt, że w czasie igrzysk już się tak nie denerwowałyśmy. Myślę, że zbudowałyśmy jeszcze silniejszą wieź w naszej łódce. Jola musiała mi jeszcze mocniej zaufać i wierzyła, że będziemy gotowe na igrzyska. Mówiłyśmy sobie, że jesteśmy wśród najlepszych – co już było sukcesem, że trzeba się cieszyć tym, że te igrzyska są, że nie mamy problemów z koronawirusem, co dotknęło innych sportowców już w Japonii. Powtarzałam Joli: co będzie, to będzie…

Klasyczne zrzucanie z siebie presji?
Tak, ale dlatego, że nakładanie jej na siebie niczemu dobremu nie służy, nie pomaga w osiągnięciu celu. Spuszczałyśmy więc ciśnienie, dobrze dzieliliśmy się swoimi przeżyciami, a na końcu razem świętowałyśmy.

Co teraz? Przerwa od pływania, może koniec kariery, może zmiana osady, bo kobiecej klasy 470 w programie olimpijskim w Paryżu ma nie być?
Teraz musimy skupić się na odpowiedniej regeneracji. Nasze ciała w ostatnim roku przygotowań dostały mocno w kość, a ja muszę do końca wyleczyć rękę. Z fizjoterapeutami cały czas walczyłyśmy, by ręka była sprawna na czas igrzysk, a teraz jest czas na wyprostowanie wszystkich spraw zdrowotnych. Wkrótce wybieram się też na dwutygodniowy wypoczynek w górach, więc daleko od morza.

I bez roweru?
Bez. Tylko na nogach – trzeba dać odpocząć głowie, ale zarazem próbować utrzymać trochę formy fizycznej. Celowo więc zmieniam środowisko. A o dalszej przyszłości to mogę powiedzieć na razie tylko tyle, że raczej z Jolą będziemy chciały pływać dalej, w innej osadzie. Na zupełnie nową osadę jest potrzeba znacznie więcej czasu. Wiążące decyzje jeszcze nie zapadły.

Jak rozumiem na obecną sytuację – więcej wizyt, promowania żeglarstwa, wywiady – była Pani przygotowana?
Tak. Każde takie spotkanie sprawia mi radość, bo jak widzę, jak mój sukces na wiele osób miał wpływ, jak to przeżywali to przepełnia mnie radość. Możliwe, że wiele osób dopiero co poznaje żeglarstwo, które zazwyczaj nie jest transmitowane w telewizji, a w czasie igrzysk docierałyśmy do szerszego grona. Teraz możemy podziękować za kibicowanie nam w czasie olimpijskiej rywalizacji. Z Jolą czujemy, że jesteśmy ambasadorkami naszego sportu, więc jak jest okazja – chętnie uczestniczymy, rozmawiamy i namawiamy rodziców do zapisywania dzieci do szkółek żeglarskich.

W Szczecinie jest coś, co mogłoby powstać dzięki Pani sukcesowi? Tak jak np. duży basen po medalach pływaków?
Od dłuższego czasu widzę, że żeglarstwo w Szczecinie pomału się rozwija. Miasto nastawione było i jest na żeglarstwo turystyczne, związane z regatami, a mój przykład pokazuję, że można je uprawiać na wysokim poziomie sportowym. Mamy wspaniałe akweny do trenowania, sprzęt jest, są trenerzy z doświadczeniem. Brakuje jeszcze dzieci, a przecież powstają już klasy żeglarskie w szkołach. Trzeba jakoś przekonywać rodziców, że to świetna przygoda. Żeglarstwo to nie tylko sport, ale też turystyka. Komu nie spodoba się samo ściganie, to zawsze może wybrać coś innego dla siebie, co też może być związane z żaglami.

Mateusz Kusznierewicz – mistrz olimpijski z Sydney - dzwonił lub wysłał gratulacje?
Dzwonił, ale i był w Tokio, bo współpracował z węgierskim zawodnikiem. Może z dwa razy na siebie wpadliśmy. Pogratulował. Naszym dyrektorem sportowym był Dominik Życki, który w dwóch igrzyskach pływał z Mateuszem i byli np. czwartą osadą w klasie Star w Pekinie. Też służył nam poradami, miałyśmy jego wsparcie cały czas.

Polskich medalistów w żeglarstwie nie było dotychczas aż tak dużo. Dołączyłyście do skromnej elity.
Nie myślałyśmy o tym wcześniej, dopiero to do nas dociera. Mówią, że zdobyłyśmy drugi medal olimpijski w łódkach, bo Mateusz był tym pierwszym. Przez lata my żeglarze-łódkarze mówiliśmy o nim, że to takie złote dziecko i że tylko on nam się trafił. Może trochę brakowało w nas wiary, że i inni mogą osiągnąć takie sukcesy, choć mieliśmy do tego możliwości. Nam się to udało. Mamy ludzi, sprzęt, nie ma barier nie do przeskoczenia. Nasz medal jest pierwszym zdobytym przez załogę, a to wymaga zupełnie innej pracy. Ogrom czasu trzeba poświęcić na komunikację, bezbłędne zrozumienie bez słów, innego podzielenia ról w łódce. Każdy członek załogi musi się czuć równie ważny – to są wartości, które razem z Jolą będziemy chciały przekazywać młodszym pokoleniom. Stara polska szkoła inaczej to akcentowała. Mam nadzieję, że nasz medal sprawi, że nam będą mocniej ufać, bo wiemy o czym mówimy.

Rozmawiał Jakub Lisowski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński