Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Afryka - moja miłość

Elżbieta Lipińska
Afrykanka - Beata Bińkowska w Afryce nauczyła się odwagi. Doznała rozczarowań, ale i dużo radości: - Dwa aniołki z Polski są dla mnie wspaniałym talizmanem. Chyba nikt mi ich nie ukradnie.
Afrykanka - Beata Bińkowska w Afryce nauczyła się odwagi. Doznała rozczarowań, ale i dużo radości: - Dwa aniołki z Polski są dla mnie wspaniałym talizmanem. Chyba nikt mi ich nie ukradnie. Elżbieta Lipińska
Napadli mnie w moim domu już pięć razy. W biały dzień. Raz miałam pistolet przystawiony do głowy.

Za każdym razem zabrano mi wszystkie urządzenia techniczne i ubrania. W szafie zostały tylko czerwone buty - mówi Beata Bińkowska z Johannesburga w RPA, która po latach odwiedziła Polskę.

W Afryce mieszka już 25 lat. Pokochała ją tak bardzo, że - mimo gangów i napadów - nie zamierza stamtąd wyjeżdżać...

- Po napadzie składa się zeznania, policjanci szukają odcisków palców i obiecują, że będą szukać włamywaczy. I na tym się kończy, bo policjantów jest mało, ale gangów dużo. To jest część folkloru afrykańskiego i z tym trzeba się pogodzić - śmieje się doktor Beata.

Nie sądzi aby dobra materialne były najważniejsze. Żal jej tylko dwóch pierścionków, które dostała od rodziców. - Po każdym napadzie mam nowe urządzenia i nowe ciuchy - dodaje. Jest taką trochę inną białą, bo nawet Murzyni ostrzegają ją, że źle nosi torebkę. Twierdzi, że udzieliła się jej spontaniczność Murzynów i nie będzie stawiać wysokiego płotu wokół domu.

- Jeżeli mają okraść, to i wymyślne alarmy w niczym nie przeszkodzą - mówi.

Żyje wygodnie, ma do pomocy Murzynkę, ale z wiadomych już względów jeździ starą toyotą z 1995 roku. Stać ją na podróże, zwiedziła Afrykę wzdłuż i wszerz. Chce poznać Amerykę Południową i Chiny, a potem Australię. Do Polski będzie przyjeżdżać, ale czy na stałe? Chyba już nie.

Miały być kangury

Beata Bińkowska

- ma 57 lat. Skończyła liceum ogólnokształcące w Choszcznie, a potem Pomorską Akademię Medyczną w Szczecinie. Pracowała jako ginekolog w szpitalach w Choszcznie, Brzegu Dolnym, Szczecinku i Pyrzycach. W Afryce pracowała jako ginekolog, potem została dyrektorem szpitala rejonowego dla czarnoskórych. Teraz jest lekarzem okręgowym w Johannesburgu i biegłym sądowym.

Chciałaby nawiązać kontakt z dawno nie widzianymi koleżankami i kolegami, podajemy więc jej adres internetowy: [email protected]:[email protected]

W latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia z kraju wyjechało wielu lekarzy. Beata Bińkowska z Choszczna, wraz mężem i dwojgiem dzieci też zdecydowali się na emigrację. Krajem docelowym miała być Australia, ale nie udało im się tam dotrzeć.

Znajomi ze Szczecina, z którymi znaleźli się w obozie dla uchodźców w Austrii, otrzymali możliwość wyjazdu do Szwecji, im zaproponowano RPA. Wypełnili dokumenty w wiedeńskiej ambasadzie, otrzymali wstępny kontrakt na pracę i bilet w jedną stronę. Nie mogli jechać ot tak sobie, musieli mieć zapewnione miejsce pracy. Czekała na nich Afryka. W walizkach mieli trochę ubrań i pieluchy dla dzieci - Rafała i Dorotki.

-Suche zimno, czerwona ziemia i wielkie pomarańczowe słońce oraz dziwny zapach miejsca, którego nie znałam. Niskie zabudowania, miasto jakieś takie płaskie... - tak wspomina swoje pierwsze spotkanie z Afryką. Był 4 lipca, tam - środek zimy. Wcale nie była zachwycona. Z lotniska odebrał ich Zbigniew Wysocki - lekarz z Warszawy, który potem okazał się przyjacielem. Zawiózł ich do hotelu dla pielęgniarek. Dostali dwa osobne pokoje.

To było pierwsze rozczarowanie, bo młodzi lekarze byli pewni, że zamieszkają w jakimś ekskluzywnym domu. W obozie dla uchodźców usłyszeli od kogoś, że biali w Afryce są bogaci, a na nich też czeka pewnie jakiś pałac, mercedesy i woreczek diamentów. Rzeczywistość okazała się mniej kolorowa, choć trzeba przyznać, że zasiłek na zagospodarowanie był bardzo duży. Dzieci poszły do przedszkola dla białych, a rodzice do pracy w szpitalu dla czarnoskórych. Biali lekarze byli na wagę złota, bo mieli białym obywatelom pomóc bronić... apartheidu.

- Nie rozumieliśmy niczego co dzieje się wokół nas, bo mówiono w języku africaans, który jest trochę podobny do holenderskiego. Myśleliśmy, że znamy angielski, ale tylko tak nam się wydawało - śmieje się dawna choszcznianka.

Trzeba się było uczyć języka na nowo, dodatkowo postanowiła nauczyć się też africaans. W porozumiewaniu się z pacjentami pomagały czarnoskóre pielęgniarki, ale to było niełatwe zadanie. Tam nie mówi się o swoich dolegliwościach wprost, tylko zawile zmierza do celu. Obowiązkiem lekarza jest zgadnąć co dolega choremu.

- Miałam pacjenta, którego nie zapomnę nigdy. Chodził przez miesiąc, a ja leczyłam go na ból głowy. Okazało się, że miał chorobę weneryczną. To pielęgniarka pomogła mi postawić diagnozę - opowiada lekarka.

Rodzina to świetość

Jako ginekolog przyjęła bardzo wiele porodów. - Białe dzieci są piękne, ale maleńkie Murzyniątka prześliczne - zachwyca się urodą noworodków, a jeszcze bardziej higieną afrykańskich kobiet.
- Higiena intymna jest tam na wysokim poziomie. Nie wiem jak one to robią, bo często mieszkają w koszmarnych warunkach, w domach nie ma kanalizacji, a jednak są bardzo czyste. Zuluski kiedy przychodzą rodzić mają na sobie wiele skórzanych spódnic ale nawet te spódnice, w których łatwo się spocić, kryją zwykle czyste ciała.

Więzi rodzinne są Afryce niezwykle silne. W biedniejszych regionach, pod szpitalami koczują całe rodziny przeżywając chorobę lub śmierć bliskiego.

- Widziałam matkę, która straciła syna. Ona siedziała na materacu. Bliscy z nią cały czas rozmawiali, nie zostawili jej samej. Żałobę się celebruje, to jest tutaj naturalne. A rodzina to świętość - podkreśla lekarka, ktora sama przeżyła rodzinną tragedię. Po kilku latach pobytu w Afryce jej własne małżeństwo się rozpadło i dzieci zostały pod opieką ojca. -Trzy lata płakałam. To bolało. Straszliwie tęskniłam... - wyznaje.

Postanowiła nie dać się więcej pechowi i zrobić coś dla siebie. Kobiecy kaprys sprawił, że przechytrzyła kolejne czyhające na nią nieszczęście.

- Chciałam zrobić sobie operację biustu. Okazało się, że mam raka. Karol Kozaczyński - świetny chirurg z Polski zauważył, że coś jest nie tak. Dzięki niemu żyję - mówi.

Przeżyła dwie rewolucje

Pierwsza to w 1981 roku w Polsce, a druga w 1994 w Afryce, kiedy upadał apartheid. Polską wspomina jako zdecydowanie gorszą, choć nie było tu pożarów. W Afryce upadał znienawidzony apartheid.
- Wszyscy chcieliśmy zmian. Przez trzy dni wybieraliśmy rząd. Staliśmy w ogromnych kolejkach: Murzyni, Hindusi i biali - opowiada.

Potem widziała Nelsona Mandelę. Polacy nie mieszają się tam raczej w politykę. Wielu białych musiało zrezygnować z pracy. Ona została. Osiągnęła prestiżową pozycję. Jest lekarzem okręgowym w Johannesburgu i liczącą się tam postacią.

- Madam, ile ty jeszcze wszystkiego masz! Dom, zawód, dobrą pracę i zdrowie - słyszy często od kobiety, która pomaga jej w domu.

I przyznaje jej rację. Czuje się szczęśliwa. Ma ogromne oparcie w swoim partnerze życiowym, który jest Afrykanerem. Jego przodkowie przed wieloma laty przyjechali z Holandii. Gerard Petrus Meyer jest biznesmenem i prowadzi interesy na całym świecie.

Tęskni za rodziną i przyjaciółmi

- Żałuję, że mojej Afryki nie mogę pokazać tacie, który już nie żyje. Był leśniczym i kochał przyrodę. Tą afrykańską także byłby zauroczony. Jestem przekonana o tym. Tato chciał abym studiowała za granicą - mówi doktor Beata. W Choszcznie ma mamę, która w Johannesburgu była już dwa razy.

- Znów przyjadę do Polski pewnie za rok spotkać się z przyjaciółmi ze studiów i z choszczeńskiego ogólniaka - obiecuje pani ginekolog z Johannesburga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński