Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

18 urodziny szczecińskiego duetu Catz ‘n Dogz. Wielki koncert na scenie filharmonii już w sobotę!

MM Trendy - materiał partnerski
Brazylijska dżungla, wyspy Fidżi, Dubaj, Berlin, czy Filharmonia w Szczecinie – to tylko kilka miejsc, z bardzo długiej listy szczecińskiego duetu Catz N’ Dogz, czyli Grzegorza Demiańczuka (Greg) i Wojciecha Tarańczuka (Vojtek), które mogą już odhaczyć. Jak sami mówią, liczba odwiedzonych państw niesie za sobą wspomnienia przynajmniej na sześciogodzinny monolog. Będziemy o tym rozmawiać. To będzie także rozmowa o osiemnastoletniej, wspólnej karierze, o tym jak pracuje się z polskimi artystami i w jaki sposób dotrzeć tak daleko jak Greg i Vojtek, aby w najbardziej pracowitym okresie zagrać prawie 170 imprez w roku i dalej czuć frajdę z miksowania każdego kolejnego kawałka. 

Rafał Ceglarek: Czy obok Roberta Lewandowskiego, polskiego trunku wysokoprocentowego oraz niektórych polskich słów uznawanych powszechnie za wulgarne, Catz 'n Dogz to już polska marka rozpoznawalna na całym świecie, czy raczej kolektyw klasy globalnej, którego nikt nie kojarzy z państwem w środkowej Europie?
 
Voitek: U nas było na odwrót. Jak zaczynaliśmy karierę, siatka klubowa nie była zbyt rozwinięta, tak jak ma to miejsce teraz. Nie było zbyt wielu festiwali. Z kolei przez to, że zaczynaliśmy w Szczecinie, zawsze było nam bliżej do Berlina, niż do Warszawy i kompletnie tego nie planując, zaczęliśmy najpierw grać na Zachodzie. Rzeczywiście na początku było tak, że ludzie kompletnie nie wiązali nas z Polską. Jednak gdy pojawiła się nowa generacja odbiorców, ludzie w naszym wieku otworzyli więcej klubów, czy po prostu zasiedli na wyższych stołkach — to się zmieniło. Myślę, że coraz bardziej jesteśmy wiązani z Polską, pokazuje to choćby fakt, że od dłuższego czasu rezydujemy w klubie Smolna (klub w Warszawie – przyp. red.), który stał się rozpoznawalną marką na świecie. Co roku gramy też na większości polskich festiwali.
 
Greg: Na początku byliśmy znani głównie za granicą, dlatego, że wydawaliśmy w zagranicznych wytwórniach. W Polsce tylko Jacek Sienkiewicz miał profesjonalną oficynę wydawniczą, która akurat wydawała muzykę elektroniczną. Większość osób wtedy myślała, że jesteśmy z Berlina, albo z Wielkiej Brytanii. Mówiliśmy, że jesteśmy z Polski, ludzie kojarzyli tę nazwę z Holandią Poland -Holland. To było świeżo po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Warto też zaznaczyć, że Polska zyskała wtedy dużą popularność wśród młodych, bo podróżowanie stało się łatwiejsze. Więcej osób wyjechało z Polski za granicę, poznając swoich rówieśników w innych krajach. Ci z kolei zaczęli dostrzegać nasz kraj, coraz częściej tu przejeżdżać. Dopiero później pojawiło się kilku polskich producentów z międzynarodową karierą. My wtedy już założyliśmy wytwórnię muzyczną. Nigdy tego nie ukrywaliśmy, że jesteśmy z Polski, a wręcz przeciwnie – staraliśmy się ją promować, wiedząc, że jest tutaj wiele młodych talentów. W końcu, po tych wszystkich latach, widzimy, że to działa. Ludzie rozpoznają nas, wiedzą, że jesteśmy z Polski i też dostrzegają wiele ciekawych osób. Na przykład jest teraz taka młoda artystka VTSS, która bardzo dobrze sobie radzi — przez to Polska jest coraz bardziej popularna i zostawia kolejny ślad na międzynarodowej scenie muzyki elektronicznej.
 
V: Bardzo ważny jest fakt, że gdy zaczynaliśmy, muzyka elektroniczna nie była zbytnio rozpoznawalna. Wręcz przeciwnie, była bardzo niszowa i na przykład w popularnych rozgłośniach radiowych nie do pomyślenia było, żeby usłyszeć tego typu utwory. My startowaliśmy właśnie z takiej bardzo niszowej strefy. Nie było Facebooka, Myspace, a żeby posłuchać takiej muzyki, trzeba było ją kupować na płytach winylowych, więc długo nam zajęło, żeby jednak osiągnąć ten globalny zasięg. 
 
RC: Ile polskości przekazujecie w swoich setach? Czy w ogóle jest ona do wyrażenia w muzyce elektronicznej? Czy zdarzyło się kiedyś wprowadzić akcent szczeciński?
 
G: Udało nam się wprowadzić akcent szczeciński. Nawet mamy swój jeden kawałek pt. „Szczecin” i jesteśmy z tego bardzo dumni. Zorganizowaliśmy w Szczecinie imprezę Bolier Room (słynny kanał na YouTube z setami DJ-skimi – przyp. red.). Udało nam się zaprosić całą tą ekipę tutaj i też przy okazji promowaliśmy nasze miasto. Staramy się jak najbardziej promować tę polskość i lokalność. Często gramy kawałki z polskimi wokalami, choć to akurat jest dla nas swego rodzaju nowością. Wynika to m.in. z tego, że ostatnio, przez pandemię i ograniczoną możliwość poruszania się po świecie, częściej graliśmy w Polsce. I bardzo nam się to spodobało. Właśnie pracujemy nad albumem wyłącznie z polskimi wokalistami, czerpiemy z tego dużo inspiracji i radości. 
 
V: Na razie o tym polskim projekcie nie możemy zbyt wiele powiedzieć, ale skoro rozmawiamy o Szczecinie, to zdradzę, że jeden utwór stworzyliśmy wraz z raperem Łoną. Zresztą jak Grzegorz powiedział – robimy naprawdę wiele rzeczy. Tu trzeba dodać, że na swoim koncie mamy organizację sporych wydarzeń, np. na Wałach Chrobrego w Szczecinie czy na terenie obecnej Łasztowni. Zapraszaliśmy muzyków z całego świata, Europy, ale także z Polski. Niedawno miała miejsce premiera naszego nowego projektu zrealizowanego w bazie wojskowej w Dęblinie i był on związany z obchodami 100. urodzin Stanisława Lema. Projekt zrealizowaliśmy we współudziale Narodowego Centrum Kultury. Zaprezentowane przez nas piosenki były inspirowane twórczością Lema, wszystko to okraszone było wizualizacjami. Zresztą jesteśmy ogromnymi fanami Lema. Bardzo nas interesują takie futurystyczne tematy. Jak się tak nad tym zastanowić to naprawdę realizujemy wspólnie sporo projektów, a że z Grzegorzem jesteśmy pracoholikami to czasami, kiedy ktoś się nas pyta co robimy, to trudno nam o wszystkim opowiedzieć.
 
RC: Początek w szczecińskim radiu ABC oraz organizacja imprez w stolicy Pomorza Zachodniego z pewnością były dobrymi podwalinami pod współpracę, która trwa już 18 lat. Czy myśleliście wtedy, że dojdziecie do pełnoletności z uznaną marką w świecie muzyki elektronicznej?
 
G: Od zawsze to była dla nas olbrzymia zabawa. I nadal jest. TO WAŻNE, ABY TEN STAN SIĘ UTRZYMAŁ, bo to nas będzie non-stop inspirowało. Cały czas dbamy o to, żeby się tym nie znudzić. Zaczynaliśmy w Szczecinie, Wojtek zaczynał robić imprezy, ja też robiłem coś swojego, potem zaczęliśmy grać razem, następnie powstała opcja pracy w radiu ABC – jedna audycja, potem druga. Pamiętam jak mając 20 lat mieliśmy z Wojtkiem taką rozmowę: „mając 40, to już chyba będziemy kończyć nasze kariery”. Teraz mamy trochę więcej i nie myślimy końcu wcale. Sprawia nam to dużo przyjemności. Nie myśleliśmy, że to rozwinie się aż tak, natomiast zawsze chcieliśmy to robić na najwyższym poziomie i grać w najlepszych klubach. Kochamy muzykę i kochamy to, co robimy. Zawsze kochaliśmy grać imprezy i mieć kontakt z ludźmi, więc naturalnie chcemy cały czas podnosić ten poziom jeszcze wyżej. 
 
V: Ja zawsze odpowiadam, że to nigdy nie było nic wykalkulowanego, bo nie mieliśmy na początku nic do stracenia. To było tak niszowe, że nie było nawet do czego się porównać. Wszystko robiliśmy „na czuja”, dokładnie tak, jak nam się wydawało i jak chcieliśmy żeby to wyglądało. Od początku kierowaliśmy się zasadą, i to raczej wynieśliśmy z domu – żeby brać, trzeba też dużo dać. Dlatego dawaliśmy z siebie 100% organizując imprezy, czy wydając wielu młodych artystów na początku wytwórni. Wydaje mi się też, że oprócz szczęścia i talentu, dochodzi do tego jeszcze ten „faktor X”, który jest nieprzewidywalny.  
 
RC: Kariera rozpoczęła się od pewnego remiksu i pod całkowicie inną nazwą. Jak wygląda droga młodych ludzi, którzy witają się ze światem muzyki elektronicznej i jak ten świat wygląda teraz w porównaniu do tego sprzed osiemnastu lat?
 
V: Rozmawiałem na ten temat bardzo dużo z moim mężem i kiedyś powiedziałem, że mam w życiu bardzo dużo szczęścia, na co on wtedy mi odpowiedział: „Bardzo ważne są takie małe rzeczy. Traktowanie wszystkich napotkanych na swojej drodze ludzi równo, brak wytycznych i całe życie kierowanie się zasadami, tak aby ta energia wracała do Ciebie”. Zresztą poznając nowe osoby, jesteśmy bardzo ciekawi tego drugiego człowieka. Mamy wyjątkową umiejętność otaczania się dobrymi ludźmi i unikania tych złych, negatywnych rzeczy w swoim życiu. I to jest naprawdę ważna i pomocna cecha. 

G: Mamy intuicję, żeby czasami nie robić czegoś na siłę, albo przeciwko sobie. Albo czasami widzieliśmy, że na tym tracimy, ale nie chcieliśmy sobie robić kłopotu, bo wiedzieliśmy z kolei, że współpraca nie będzie się układać tak, jakbyśmy tego chcieli, a my będziemy się z tym źle czuli. Z Wojtkiem zawsze mieliśmy super kontakt, przez co wypracowaliśmy sobie wspólną drogę, którą chcemy iść. Mieliśmy dużo szczęścia, ale temu szczęściu też mocno pomogliśmy. Na pewno lokalizacja Szczecina oraz te imprezy, które odbywały się tu wcześniej, bardzo mocno nas zainspirowały. Bliskość Berlina pozwoliła nam zobaczyć ten inny świat. To miasto zapewniało nam dostęp do sklepów muzycznych, nowych płyt, poznawaliśmy ludzi, z którymi później się kolegowaliśmy, czy nawet przyjaźniliśmy. Ostatecznie przerodziło się to w jakąś formę współpracy, my ich zapraszaliśmy do Szczecina, oni nas do Berlina i w ten sposób to się naturalnie rozwinęło.
 
V: To wyszło naturalnie, chcieliśmy podtrzymywać tę dobrą energię i zawsze na końcu coś dobrego z tego wychodziło. Kiedy komuś pomogliśmy, to do nas wracało. Na tych zasadach funkcjonujemy od wielu lat i potrafimy rozgraniczyć, co będzie dla nas dobre, a co złe. 
 
G: Zawsze najbardziej interesowała nas muzyka, więc te podróże do sklepów muzycznych, rozmawianie przez kilka godzin z ludźmi na miejscu, sprawiło, że poznaliśmy dużo osób i dzięki temu też zrobiliśmy remiks, który okazał się tak wielkim hitem. Później ta współpraca zaowocowała pierwszą trasą po Stanach Zjednoczonych. Teraz tak naprawdę Stany, przez już ponad 10 lat, są jednym z naszych głównych rynków, jesteśmy tam 4-5 razy w roku. Teraz właśnie wróciliśmy zza oceanu, gdzie zagraliśmy prawie siedem imprez i było genialnie, mamy tam naprawdę bardzo duże grono fanów. 
 
RC: A jakbyście mieli to porównać z tym co się dzieje teraz? Jakie różnice zauważacie na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat? 
 
G: Nie żałujemy niczego. Myślę, że zrobiliśmy bardzo dużo dobrej pracy, a decyzje często podejmowaliśmy, dużo o tym rozmawiając ze sobą. Teraz ten rynek stał się o wiele bardziej biznesowy, są agenci, są firmy PR, są firmy od social media. Kiedyś jak lataliśmy samolotem, to nie mieliśmy laptopów, tylko czytaliśmy książki, gazety albo rozmawialiśmy. Teraz w trakcie lotu produkujemy nasze utwory, robimy social media, robimy wytwórnie, a jeszcze do tego zajmujemy się wieloma innymi sprawami, więc w tej chwili DJ nie jest wyłącznie osobą, która selekcjonuje muzykę, tak jak kiedyś i tylko tym się zajmuje. W tej chwili DJ jest także specjalistą od mediów społecznościowych , ma własną wytwórnię, często też swoim managerem…
 
V: Operator live stream’ów, tour manager, specjalista od pogody… Jedyne czego żałuje w swoim życiu, to fakt, że tak późno zacząłem stawiać na swoje zdrowie psychiczne. Gdy w 2013 roku zagraliśmy ponad 170 imprez, to zachłysnęliśmy się tym i nie potrafiliśmy zrobić sobie wolnego. Było tak, że myślałem: „Teraz jest nasz czas i musimy grać. Teraz będzie nasz najlepszy moment kariery”. Zawsze jest tak, że jak jest dobrze, to wtedy trzeba wykonać krok do tyłu, bo wtedy być może będzie jeszcze lepiej. Tego właśnie się nauczyłem przez ten czas. Bardzo często także bywałem chory, miałem różne infekcje, zapalenie zatok, głównie przez często podróże lotnicze. 
 
G: Jest bardzo dużo pracy. To nie jest tak, że pracujemy tylko w weekend, gdzie gramy imprezy. Jest całkowicie odwrotnie. To, co robimy w weekend, właściwie nie jest dla nas pracą, to jest przyjemność. Często w tygodniu spędzamy dużo czasu przed komputerem i to jest tak naprawdę nasza praca. 
 
V: Każda praca kreatywna zajmuje o wiele więcej czasu, sztuki są o wiele tańsze i szybciej konsumowane przez widzów. To nie dotyczy tylko DJ-owania czy bycia muzykiem, tylko ogólnie wszystkich prac kreatywnych. Po prostu trzeba się skupiać na całości. Niektórzy nawet już mają dwie prace – prócz własnych rzeczy, produkują także dla innych. Tak to teraz jest na świecie. 
 
G: Widać to w szczególności w Stanach Zjednoczonych. Większość ma dwa etaty, żeby się utrzymać, a i tak dodatkowo szukają kolejnych zajęć. To jeszcze w Europie nie jest tak powszechne, choć w świecie sztuki mało osób może pozwolić sobie na komfort pracy tylko przy jednej rzeczy. 
 
V: My tak naprawdę też mamy dwie. Oprócz DJ-owania, mamy dwie wytwórnie i organizujemy eventy i to tak naprawdę nie jest praca dla jednej czy dwóch osób, za tym musi stać sztab ludzi. 
 
G: Mamy też audycje muzyczne w radiu.
 
V: Nie myśl, że narzekam. Po prostu w sztuce obecnie tak jest.
RC: Czy już jako Catz 'n Dogz prowadzicie jakąś statystykę, ile zagraliście imprez, w ilu krajach byliście? Może ile czasu w sumie spędziliście za deckami? Albo może chociaż najbardziej pamiętne sety, na których myśl czujecie pozytywną energię?
 
V: Po pandemii covid, przez długą przerwę jaką mieliśmy, raczej nie prowadzę statystyk, staram się być tu i teraz. Jesteśmy na imprezie i jest świetnie, to staram się nie wybiegać do przodu myślami, albo nie martwić się tym, czy zagra mi płyta, tylko po prostu cieszyć się, że po tylu latach dalej możemy to robić. Nawet ostatnio ktoś mnie spytał, dlaczego patrzę w jeden punkt, a ja podziwiałem to co się dzieje dookoła mnie i cieszyłem się daną chwilą, zastygłem na chwilę. Nauczyłem się tego i dlatego możemy dalej cieszyć się, że jesteśmy w stanie robić to przez tyle lat. 
 
G: Ja mam to samo. Teraz nawet doceniam podróże, które często są naprawdę męczące, zamiast się denerwować, podziwiam widoki. Staram się inspirować, bo bardzo nam tego brakowało przez te półtora roku przerwy. Z drugiej strony, dzięki temu mogliśmy częściej grać w Polsce, choć brakowało nam tych dalekich podróży. Co do statystyk – ja na początku zbierałem jakieś flyery, byłem bardziej sentymentalny od Wojtka. Później jednak było tego tak dużo, że nie dało się tego zebrać, a tym bardziej policzyć. Średnio gramy rocznie około 100 imprez, w szczycie graliśmy ponad 150-170, więc to już są naprawdę duże cyfry. Teraz staramy się już nie grać tak dużo i robimy sobie przerwy, bo to jest bardzo ważne w pracy kreatywnej, żeby mieć także czas na nudę i odpoczynek. Dzięki temu te nowe pomysły i inspiracje wpadają nam do głowy i z nową energią pojawiamy się w naszym studiu muzycznym. 
 
RC: A co z pamiętnymi setami? 
 
G: W tym roku zagraliśmy bardzo fajny set na festiwalu Las. On się odbywa pod Wrocławiem, na takim ranczu, na zboczach góry, w samym środku lasu. To typowy DIY Festiwal, dookoła świetni ludzie, nagłośnienie, naprawdę wspominamy to świetnie. To taki przykład z tegorocznego sezonu letniego w Polsce. 
 
V: W trakcie naszej dotychczasowej kariery, zagraliśmy w wielu, można by pomyśleć — absurdalnych miejscach na świecie…
 
G: Pamiętam na przykład, że graliśmy w Brazylii, w regionie Bahia, w którym praktycznie nie ma nic, tylko dżungla. Lecieliśmy tam ze trzy godziny samolotem, później sześć godzin jeepem, widzieliśmy jakieś martwe zwierzęta po drodze, powalone drzewa. Jak już dojechaliśmy na miejsce, musieliśmy się wspomnianym jeepem przeprawić przez plażę i dopiero dotarliśmy na ten festiwal. Tak pośrodku niczego. To mi pozostało w pamięci. 
 
V: Graliśmy w wielu naprawdę dziwnych miejscach - - na łódkach, dachach. Jedna z imprez odbyła się na pustyni Nevada podczas wschodu słońca.
 
G: Na Fidżi, na środku oceanu, gdzie był odpływ o godzinie 12-tej i wtedy wyłaniała się mała wyspa, która była dostępna przez trzy godziny – to była nasza scena. 
 
G: Nie graliśmy jeszcze w pociągu – tak ostatnio o tym rozmawialiśmy, że to mogłoby być ciekawe doświadczenie. 

V: Bardzo doceniamy z Grzegorzem, że udało nam się w życiu zgromadzić tyle wspomnień, kiedy siadamy sobie ze znajomymi i wspominamy, to nie dowierzają, bo jak my z Grzegorzem się otworzymy, to tak możemy mówić bez przerwy przez sześć godzin.
 
G: Ostatnio ta baza wojskowa w Dęblinie we współpracy z Narodowym Centrum Kultury. To bardzo ciekawe miejsce, mogliśmy wejść do odrzutowca F-16 i zobaczyć całą bazę od środka. W takim miejscu rzeczywiście nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji wystąpić.
 
RC: Zapytam przewrotnie — czy zdarza Wam się lubić jak przysłowiowy pies z kotem?
 
V: Już na początku tak bywało. Stąd też m.in. wzięła się nasza nazwa. W każdym związku, czy jest to związek romantyczny, czy typowo przyjacielski, przychodzi taki moment, że człowiek pokłóci się z drugą osobą na wszystkie możliwe tematy i zna wszystkie odpowiedzi i jak są u nas takie sytuacje , to już wiemy, jak to się skończy. Zawsze tylko wzdychamy, machamy ręką i nawet nie kontynuujemy konwersacji, którą już wcześniej przeprowadziliśmy dwadzieścia milionów razy. Czasami, nasilają się sytuacje stresujące gdy człowiek jest niewyspany, tak jak teraz byliśmy w trasie i jednego dnia zaczęliśmy się kłócić, to obydwaj już wiemy, że to konsekwencja zmęczenia. W sumie nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak naprawdę się pokłóciliśmy… A nie, pamiętam! Ale to była ważna decyzja, z którą oboje się nie zgadzaliśmy, więc to była raczej forma dyskusji, niż kłótnia. 

G: Podróżowanie we dwójkę ma swoje plusy i minusy, zdecydowanie jest więcej plusów, bo jednak możemy sobie razem porozmawiać czy się wesprzeć. Tak jak Wojtek zresztą powiedział, często dochodzi zmęczenie, niewyspanie, często po imprezie musimy gdzieś lecieć, przez to człowiek jest rozdrażniony, ale nauczyliśmy się już sobie z tym radzić.

RC: Jak Wam się układa współpraca z polskimi artystami? Na liście są nawet takie nieoczywiste punkty jak Rosalie. czy Taco Hemingway.

G: Nigdy na to nie patrzeliśmy, czy to jest bardziej prestiżowe, czy nie. Nigdy nie kalkulujemy. Ale jest jakaś taka wyjątkowość współpracy z polskimi artystami i przez to, że zawsze staraliśmy się promować Polskę i to skąd jesteśmy, więc na pewno jest dla nas coś wyjątkowego.

V: Ze swojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że zaczynałem jako producent i miałem swój skład hip-hopowy, więc takie rzeczy jak produkowanie z Rosalie czy dla Taco Hemingwaya, po prostu mam w DNA, gdyż tak zaczynałem. Nigdy nie patrzyłem na to, czy coś jest prestiżowe, lub nie, tylko kiedy mieliśmy okazje współpracy z Taco, to podszedłem to tego jak do wyzwania. Chciałbym jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy – nasz nowy projekt, nad którym pracujemy wyłącznie z polskimi artystami, wyjdzie w przyszłym roku. Na albumie znajdzie się czołówka polskich wokalistów.

RC: Z jednym z wyżej wymienionych wykonawców, czyli Rosalie. oraz Baaschem, już 20 listopada wystąpicie w rodzinnym mieście, lecz niekoniecznie w znanej Wam przestrzeni, bo w Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie – co czujecie na myśl o wystąpieniu w takim miejscu? Czy będzie można je dopisać do listy „Nietypowe występy"?

G: Filharmonia jest dla nas wyjątkowym miejscem i bardzo się cieszymy, że będziemy mogli tam wystąpić. Piękny budynek, super akustyka – to jest najbardziej profesjonalne miejsce, w którym można zagrać koncert, jakie można sobie wyobrazić.

V: Dla mnie to jest jeszcze bardziej specjalne wydarzenie, bo mój rodzinny dom znajdował się na ul. Matejki 17 i jak odwiedzam babcie, która tam teraz mieszka, to z 8. piętra widzę właśnie Filharmonię. Do tego na koncert przyjadą znajomi z Madrytu oraz mój mąż, mój tata, rodzina, znajomi. To będzie po prostu niesamowite. Z drugiej strony, to będzie coś zupełnie nowego. Nowa formuła i bardziej prapremiera materiału, bo więcej koncertów będziemy grali dopiero w przyszłym roku.

G: Więc to jest dopiero zapowiedź tego, co będziemy robić i na pewno jest to zupełnie coś innego, specjalnego, przygotowanego pod to miejsce.

RC: Kończąc nasz wywiad, zastanawiam się nad jednym – zjechaliście prawie cały świat, zagraliście kilkadziesiąt godzin wyselekcjonowanej muzyki elektronicznej, na Waszym koncie jest już kilka milionów odsłuchów w serwisach streamingowych – czy to już szczyt góry lodowej, czy dopiero jeden z obozów przy wspinaczce na samą górę? Czy jest coś, czego Wam jeszcze brakuje?

V: Zdecydowanie jest jeszcze pełno rzeczy, które możemy zrobić, bo im bardziej dorastam, tym mocniej dostrzegam to, że muzyka potrafi zmienić postrzeganie czegoś, teledysk może zmienić samopoczucie, dlatego te numery w milionach odsłon to liczby, natomiast bardzo ważne jest to, jak muzyka wpływa na ludzi. W przyszłości chcemy robić bardziej personalne projekty i bardziej wypowiadać się poprzez muzykę, a nie tworzyć klubowe bangery. Na pewno zbliżymy się tym polskim albumem, który już niedługo będziemy mogli Wam pokazać. Przed nami jeszcze bardzo dużo wyzwań. Bardzo się z tego cieszę.

G: Możliwość rozwoju jest tutaj nieograniczona, więc nie dążymy do tego, żeby być nasyceni, tylko cały czas chcemy się inspirować i czerpać przyjemność. Mamy to szczęście, że cały czas udaje nam się odkrywamy coś nowego i chcemy się rozwijać, rozwijać siebie i kontakt z ludźmi i mieć z nimi takie połączenie.

V: I też chcielibyśmy wpływać na nich. Muzyka przecież wpływa na człowieka. Im dłużej gramy, tym częściej bierzemy udział w czyimś życiu. Są takie sytuacje, że ktoś oświadczył się na naszej imprezie, albo ktoś do nas podchodził i opowiadał nam bardzo personalne historie i myślę, że takie rzeczy właśnie na długo mi zostają w pamięci – nasza muzyka ma znaczenie nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla naszych odbiorców. Jesteśmy też w bardzo komfortowej sytuacji, gdyż interesują nas różne formy ekspresji muzycznej i różne gatunki, dlatego też nie mamy z tym problemu, żeby cały czas ewoluować. Dlatego możemy się podpisać pod naszymi projektami rękoma i nogami, gdyż wypływają one naturalnie, są naszym głosem.

G: Udaje nam się w tym wszystkim znaleźć zdrowy balans i to jest klucz do tego.

Rozmawiał: Rafał Ceglarek

Bądź na bieżąco i obserwuj:

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gs24.pl Głos Szczeciński